Podczas swojej pierwszej wizyty w mieście poszukiwacz przygód Aubrey Herbert uciekał Grand Rue przed wzburzonym tłumem pokrzykujących, półnagich obłąkańców, przekonany, że chcą przetrącić kości niewiernemu. Dopiero gdy dotarł do hotelu, ktoś wyjaśnił mu, że ów tłum to pędzący do pożaru strażacy.(1)
Wstali strażacy, szybko ubrali się. Pali się! Pali się! Pali się!
Tulumbacı, czyli Pompierzy (od tureckiego tulumba, pompa), o nich tu mowa, to formacja, która poprzedziła nowoczesną straż pożarną. Przemieszczali się po wąskich, krętych i stromych uliczkach Stambułu lekkim truchtem. Ciężkie, początkowo ponad 100 kilogramowe, ręczne pompy przenosili na drągach, niczym paszę na lektyce, czy katolicy feretron w czasie procesji.(2) Robili przy tym dużo hałasu, krzycząc Yangın var!, Pali się! Innym popularnym okrzykiem było Yaman gedir, yaman gideriz! czyli Dziarsko przybywamy, dziarsko odchodzimy. Okrzyki te (…) stały się nieodłącznym elementem pejzażu dźwiękowego miasta, tak przewidywalnym jak muzułmańskie wezwania na modły czy nocne pojękiwania bezpańskch kotów.(3)

Biegnący na czele pompier wymachiwał przypominającą dzisiejszy kij bejsbolowy prądownicą, czyli końcówką węża strażackiego. To nią kierował potem strumień wody na buchające płomienie. Przy okazji służyła mu ona jako narzędzie do rozganiania zbierających się po drodze gapiów, tak więc faktycznie można się było, nie znając stambulskich zwyczajów, przestraszyć.
W 1501 roku piorun uderzył w skład prochu na Galacie. Eksplozja i pożar nim wywołane, w znacznym stopniu zniszczyły okolice i zabiły przy okazji wielkiego wezyra Mesiha Paszę. Po tym wydarzeniu tradycją stało się, że nad pożarami czuwał wielki wezyr i aga janczarów.

Pierwsze oddziały tulumbaci powstały za panowania Ahmeda III w 1720 r. Dwa lata wcześniej do gaszenia składów broni palnej użyto w Stambule po raz pierwszy pompy. Jej konstruktor Gerçek Davud, był zislamizowanym francuskim inżynierem, który na stałe osiadł w stolicy Imperium Osmańskiego. Pod wrażeniem jego wynalazku, sułtan powołał specjalną jednostkę janczarów, wydzieloną wyłącznie do gaszenia pożarów. Davud w stopniu agi został jej pierwszym dowódcą. Tulumbaci mieli swoje koszary, zbliżoną do janczarskiej strukturę organizacyjną, starostę cechu oraz pobierali regularny żołd. Nie zakładali rodzin, żyli w stanie kawalerskim, skoszarowani w przeznaczonych dla nich zabudowaniach.
Pięknie się też Konstantynopol pali!
Jak podaje hrabia Adam Sierakowski w liście z 1883 r. W Stambule nie ma teraz więcej nad 100 pożarów rocznie (dawniej było ich 300); 150 do 200 domów spalonych to uchodzi za mały pożar; 200 do 500 domów spalonych – średni pożar. Więcej jak 500 domów spalonych to wielki pożar (…). (4) Statystyki za lata 1854 – 1921 podają 119 pożarów, w których zostało zniszczonych 44 000 domów. Trzeba przy tym pamiętać, że małe pożary, za które uchodziły te niszczące do 50 domów, w ogóle nie były w ówczesnych statystykach uwzględniane. Pożary w Stambule były zjawiskiem tak powszechnym, że od XVII w. tworzono pożogowe eposy, dłuższe poematy opisujące walkę z ogniem.

Konstantynopol po zniszczeniu w pożarze z 1908 roku
Niemal każdego dnia coś się paliło. Miasto i jego okolice często nawiedzały trzęsienia ziemi. Osmanowie, aby ograniczyć ofiary z tym związane, wprowadzili nakaz drewnianej zabudowy. Wygenerowało to jednak nowe zagrożenie. Zarówno ciasno ustawione, przylegające do siebie budynki jak wąskie uliczki i stale wiejący w tym rejonie wiatr sprzyjały szybkiemu rozprzestrzenianiu się ognia. Mało tego, od pierwszego piętra wzwyż, konstrukcja domów rozszerzała się tak, że górne kondygnacje leżących na przeciwko siebie budynków tworzyły bardzo wąski przesmyk, przepuszczający niewielką ilość światła. Domy niczym w sztafecie olimpijskiej przekazywały sobie ogień zarówno wzdłuż jak i w poprzek zabudowań w bardzo szybkim tempie. Jeden z takich pożarów opisuje Zygmunt Miłkowski w swoich wspomnieniach (1856-1858). Pięknie się też Konstantynopol pali. Wieczora pewnego przechodziłem przez Gran Campo (czyli Grand Champs des Mortes – cmentarz leżący na Perze) i ujrzałem wśród leżących poniżej domów nagle wyskakujący wgórę płomień. Zapalił się dom, gorzał jak świeczka i podał ogień dalej. Niedłużej jak w pół godziny w płomieniach stała dzielnica cała: w powietrzu rozlegał się trzask pożogi i wtórował głośnemu a ponuremu nawoływaniu stróżów miejskich Jangyn var! Pali się!(5)

Pożary przeważnie były efektem nieostrożności, niedbalstwa mieszkańców. Wystarczyła iskra zaprószona podczas ogrzewania mieszkania czy parzenia herbaty w samowarze. Ogień w Stambule od czasów bizantyńskich, pełnił także funkcje komunikacyjną, a że często połączoną z prostą potrzebą wyładowania negatywnych emocji, skutki jej nierzadko wykraczały poza krąg bezpośrednio w owej „wymianie opinii” zaangażowanych. A to janczarzy podpalali miasto, niezadowoleni z relacji ze swoimi dowódcami , a to ktoś w ten sposób załatwiał swoje osobiste żale, jedna z haremowych „żon” szukała zemsty na swoim partnerze. Gawiedź podpalała domy niepopularnych „polityków” , zanim wprowadzono badania opinii publicznej. Jak wskazuje anegdota przytoczona przez hrabiego Edwarda Raczyńskiego w 1814 roku ogień był także dość specyficzną formą obywatelskiej aktywności, której celem było umożliwienie bezpośredniej konfrontacji rozgniewanych obywateli z władzą. Upewniono mię, że kiedy Wielki Sultan przez niejaki czas nie wyjeżdża z Seraju a mieszkańcy Stolicy nowym urządzeniem ( czyli reforma i 'Nizam-i Cedid’) zniechęceni, nie mają sposobności użalenia się przed nim, pospólstwo naówczas ogień podkłada, a gdy cesarz na pogorzelisko przybędzie, kobiety w najmocniejszych wyrazach na ministrów przed nim się żalą, jego samego o niedbalstwa obwiniając.(6)

Co to się pali? Gdzie to się pali?
Chłopiec czy dziewczynka? Pytano, kiedy pojawiała się informacja, że gdzieś w Stambule wybuchł pożar. Chłopiec oznaczał, że ogień pojawił się po lewej stronie zatoki Złoty Róg, dziewczynka, że po prawej, gdzie znajduje się wieża Galata i dzielnica Beyoğlu.
Na terenie dzisiejszego Uniwersytetu Stambulskiego znajduje się dawna wieża sygnalizacyjna. W razie pożaru wywieszano na niej w ciągu dnia chorągwie, które informowały okoliczne oddziały, w którym kierunku miasta muszą się udać aby zlokalizować pożar. Analogicznie w nocy, na specjalnych wysięgnikach instalowano zapalone lampiony. W podobny sposób, także z wieży Galata nadawano sygnały informujące o zagrożeniu.
Yaman gelir, yaman gideriz
W 1826 r. wraz z rozwiązaniem jednostek janczarów, także formacja pompierów została zdelegalizowana. Potrzeby miasta w zakresie pożarnictwa nadal były nomen omen dość palące, nic dziwnego zatem, że już w 1828 roku powołano nową formację, a w jej ramach dzielnicowe brygady. Pomimo oficjalnej zmiany nazwy, ludzie jednak mówili o tulumbacı. Może dlatego, że oprócz nazwy i odebrania im żołdu niewiele się zmieniło? Nadal grupy mężczyzn przemierzały ulice Stambułu, krzycząc i taszcząc ze sobą ciężkie pompy a bywało, że i wiadra z wodą. To wtedy prawdopodobnie na tulumbach zaczęły pojawiać się godła, dzięki którym można było rozróżnić poszczególne drużyny. Zaczęły się one także odróżniać rodzajem stroju, zwyczajów czy języka. Najlepsi „zawodnicy” niczym gwiazdy współczesnego futbolu stawali się obiektem transferu między poszczególnymi ekipami.
Tulumbacı coraz mocniej wpisywali się w obyczajowy pejzaż miasta. Śpiewano o nich pieśni, pisano wiersze, opowiadano historie. Mieli oni także swoje kawiarnie, rozsiane po całym mieście. Jedna z nich od 1916 roku działała w budynku, gdzie znajdował się dom a dzisiaj Muzeum Adama Mickiewicza. Ich zawadiacki styl bycia, stał niekiedy w sprzeczności z zasadami szariatu. To oni wbrew obowiązującej obyczajowości tamtych czasów, wprowadzili zwyczaj kąpania się w morzu dla przyjemności. Znacznie później rozrywkę tę rozpropagowali przybysze z carskiej Rosji.
Bycie tulumbacı, jak dziś bycie strażakiem, stawało się marzeniem małych chłopców. Niektórzy, nawet ci pochodzący z bogatych rodzin, realizowali je potem w dorosłym życiu. Jeden z nich, Mektepli Kiz Basari, uczeń elitarnego liceum Galatasaray, dołączył do pompie rów wbrew woli swojej dobrze usytuowanej rodziny. Zarobki w tym fachu nie należały do wygórowanych, tak więc dorabiał „po godzinach” jako stambulski kasiarz. Przyłapany na gorącym uczynku, trafił na resztę życia do więzienia. Tu odkrył kolejny talent. Jego obraz przedstawiający biegnących do pożaru tulumbaci zdobi dzisiaj jedną ze ścian Muzeum Malarstwa i Rzeźby w Ankarze.

Tulumbacı z biegiem czasu dorobili się czegoś w rodzaju kodeksu etycznego. Zakaz wyprzedzania jednej drużyny przez drugą w drodze na miejsce pożaru, to było jedno z głównych „przykazań”. Już samo spotkanie dwóch rywalizujących ze sobą drużyn wywoływało awantury. Kiedy jednak, któraś zdecydowała się wyprzedzić inną, to była jawna prowokacja. Zaproszenie do bijatyki, często na noże, nierzadko z rozlewem krwi. Zamiast gasić, sami stawali się ogniem, a przy okazji rozrywką dla obserwującej zdarzenie gawiedzi. Publiczność, niczym na zawodach sportowych, dopingowała zawzięcie swoją „drużynę”. Zwycięscy zabierali pompę przeciwnika i zamiast do pożaru udawali się do swojej siedziby, mieszczącej się często w jakimś hamamie. Następnie hucznie świętowali zwycięstwo. Niewiele przejmowali się przy tym pożarem i jego ofiarami. Te mogły jedynie liczyć na to, że inna drużyna dotrze na czas. Czy ugasi pożar i jakie dodatkowe koszty będzie trzeba w związku z tym ponieść, to były pytania, które niewątpliwie trapiły mieszkańców dotkniętych pożogą.
Zlikwidowanie żołdu miało przykre konsekwencje. Bywało, że ekipa przybywających na miejsce pompierów najpierw targowała się o cenę jaką zagrożeni pożogą są w stanie zapłacić za ratunek. Bywało, że gdy zaproponowana kwota nie była satysfakcjonująca, tulumbaci egzekwowali zapłatę z tego co znaleźli na pogorzelisku. Bywało także, że duża część szkód, która powstawała przy okazji pożaru okazywała się dziełem pompierów. Jedną z ich metod działania było wydzielenie obszaru zagrożonego pożarem i odgrodzenie go od reszty przez wyburzenie części zabudowań, tak aby ogień nie był przenoszony dalej.
Kısmet znaczy przeznaczenie.
Stambulczycy z zadziwiającym spokojem przyjmowali nawiedzające ich kataklizmy. Ignacy Hołowiński wspominał w 1853 r. , że wtedy gdy europejscy mieszkańcy Pery rozpaczali, osmańscy pogorzelcy siadali spokojnie na cmentarzach lub w progach meczetów, jakby to ich nie obchodziło. Może to był spokój, a może rezygnacja w obliczu brutalnych rozdań losu, na który nie mieli już wpływu.
Jedno jest pewne, pompę gaśniczą bardzo szanowali, i to nie tylko ze względu na jej wysoką cenę. W podzięce za jej moce stambulczycy dedykowali pompie aż pięć ulic w mieście. Pompierom tylko jedną. Chyba łatwo zrozumieć tę rezerwę, wobec tych, o których, co prawda śpiewa, się pieśni, ale dla których ogień coraz częściej stawał się pretekstem do chuligańskich utarczek, albo dobrej zabawy.
Po wielkim pożarze na Beyoğlu w 1870 roku zainicjowane zostały reformy, które doprowadziły do powstania stambulskiej Miejskiej Straży Pożarnej. Pompierzy odchodzili powoli do lamusa miejskiego folkloru. Ogień pozostał, z czasem tracił swoje niszczycielskie moce, wzbudzając jednak w stambulczykach jeszcze długo rodzaj widowiskowej ekscytacji. Wybiegali na jego spotkanie, jakby z gościnnymi niezapowiedzianymi występami przyjeżdżał do miasta, wyrosły z tej społeczności artysta magik.
Tamtej letniej nocy 1960 roku patrzyliśmy podekscytowani na płonący Bosfor w tłumie, który wyległ na ulicę w koszulach nocnych, piżamach, włożonych naprędce spodniach, kapciach, z dziećmi na rękach, z bagażami w dłoniach… W kolejnych latach, wśród ludzi obserwujących niezwykłe pożary statków i domów w niezrozumiały dla mnie sposób, jak spod ziemi wyrastali sprzedawcy wafli, obwarzankow, pestek słonecznika, wody, kotlecików i sorbetu. (7)
Przypisy:
- Ch. King, O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu, str. 46.
- W przeważającej części artykuł oparty jest na wykładzie Pięknie się też Konstanopol się pali, który w ramach wystawy Stambuł. Dwa światy, jedno miasto, wygłosił dr. Piotr Nykiel, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2018. W tym miejscu chciałabym także podziękować panu doktorowi za konsultację merytoryczną i ortograficzną;), za cenne uwagi do tekstu.
- Ch. King, j.w., str.46.
- P. Nykiel, j.w.
- P. Nykiel, j.w.
- P. Nykiel, j.w.
- O. Pamuk, Stambuł. Wspomnienia i miasto, str. 208.
Wybrana literatura i przydatne linki:
Ch. King, O północy w Pera Palace. Narodziny współczesnego Stambułu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.
P. Nykiel, Pięknie się też Konstantynopol pali, wykład w ramach wystawy Stambuł. Dwa światy, jedno miasto, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2018.
P. Nykiel, Tulumbacilar – gdzie są strażacy z tamtych lat…, (red. T. Majda), w: Studia z dziejów Kultury ludów tureckich, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2013, s. 213-218.
M. Yidirim, Życie codzienne w Stambule, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2014.
Linki do tureckich stron poświęconych historii:
